15 listopada 2014

Counting Crows - Somewhere Under Wonderland

Czy jedna, prawie 10 - minutowa piosenka wystarczy, aby wydać cały album?


Counting Crows od kilku lat przeżywa wyż twórczy, racząc nas nowymi wydawnictwami niemal co roku. Najnowszy krążek, pod tytułem Somewhere Under Wonderland próbuje sprzedać nam sentymentalną podróż po młodości i wspomnieniach Adama Duritz'a, głównego tekściarza zespołu. Podszedłem do tej płyty z dużym entuzjazmem, w końcu jest reklamowana masywnym singlem, o tytule Palisades Park. Długaśny, progresywny kawałek opowiadający o przyjaźni dwójki nastolatków zabiera słuchacza w barwną podróż po skrajnych emocjach, mieszając radość, smutek, gniew i miłość, a to wszystko w barwach i stylistyce radosnych lat 70-tych. W połączeniu z iście filmowym teledyskiem (odtwórcy głównych ról trafią do jakiegoś serialu, jestem tego pewien), Palisades Park robi równie mocne wrażenie jak największe przeboje zespołu z debiutanckich płyt.

W związku z powyższym miałem olbrzymie nadzieje co do nowego tworu panów Liczących Kruki, który, na marginesie, niemal w całości finansowany był przez fanów za pośrednictwem Pledgemusic. Niestety, zamiast kolejką górską, opisywaną w Palisades Park, Somewhere Under Wonderland jest równią pochyłą. Nie zrozumcie mnie źle, Uwielbiam to, co robi Duritz. Ba, jego wariacja na temat country  jest jedyną, której potrafię słuchać (a country i folku ci tutaj dostatek). Somewhere Under Wonderland jest przykładem albumu, który został pogrążony przez nierozważne rozłożenie utworów na krążku.

Problem polega bowiem na tym, że Duritz postanowił umieścić Palisades Park jako utwór otwierający, na pierwszej pozycji. Kawałek robi tak duże wrażenie, że następujące po nim Earthquake Driver i God of Ocean Tides przelatują niezauważenie koło uszu. Podczas słuchania miałem nieodparte wrażenie, że są to jedynie zapchajdziury, sztucznie wydłużające album. Uwagę zwraca dopiero Scarecrow, który, o ironio, również jest singlem. Po wielokrotnym przesłuchaniu da się wyłuskać kilka rodzynków. Dislocation porywa rytmem zwrotek, Possibility Days zaskakuje melancholijnym klimatem. Są to jednak pojedyncze perły wśród przysłowiowych wieprzy.

Muzycznie mamy tutaj do czynienia ze zgrabną mieszanką country, folku i rocka, tak charakterystycznej dla Counting Crows, aczkolwiek SUW jest bez wątpienia jednym z najbardziej countrowych albumów w dyskografii zespołu. Duritz ma do dyspozycji małą armię muzyków i tyleż instrumentów, tak że na krążku usłyszeć można trąbki, fortepian, akordeon, i inne, zazwyczaj w muzyce popularnej nie spotykane instrumenty. Tym bardziej szkoda, że Duritz nie decyduje się na żadne eksperymenty muzyczne, oferując nam brzmienie bardzo konserwatywne.

Somewhere Under Wonderland jest zatem albumem bardzo nierównym. Wydaje mi się, że Duritz i spółka wyszliby dużo lepiej, gdyby zamiast całego albumu skomponowali niedługą epkę, skoncentrowaną wokół Palisades Park. Twór taki dużo bardziej wbijałby się w pamięć, a i smakowałby dużo lepiej, nie będąc rozwodnionym przez szereg byle jakich piosenek.

0 komentarze:

Prześlij komentarz