14 maja 2015

Mroczna, norweska baśń: Seigmen ~ Enola


Nie wiem jak wy, ale ja absolutnie uwielbiam muzykę z krajów skandynawskich. Bez względu, czy jest to pop, czy elektronika, rock czy metal - jest przesiąknięta specyficzną stylistyką i emocjami. Przykłady mogę wymieniać bardzo długo: Solar Fields, Sigur Ros, Amiina, Mum, Iamamiwhoami, Bjork, Cardigans, Hives... Dzisiaj opowiem nieco o Seigmen, bardzo charakterystycznej kapeli z norweskim rodowodem, która w ostatnim czasie postanowiła przypomnieć o sobie po 15 latach zimowego snu.

W Norwegii Seigmen posiadają status analogiczny do naszego Illusion czy Kultu. Zaczynali pod koniec lat 80. i szybko wspięli się na szczyt popularności, korzystając z mody na mainstreamowe, ciężkie granie. Z początku przesterowani i nieokrzesani, świetnie wpisywali się  grunge'ową stylistykę. Albumy Metropolis (1995) i Radiowaves (1997) przez długi czas trzymały się na 1. miejscu norweskich list przebojów. Z czasem jednak zaczęli mocno eksperymentować ze swoim brzmieniem. Po lekkim przetasowaniu składu panowie w 1999 roku przemianowali zespół na Zeromancer i rzucili się w gotycką, elektro - rockową scenę. Nie udało im się utrzymać tak dużej popularności, ale nie przeszkodziło im to w wydaniu 6. albumów. Ostatni, Bye Bye Borderline, ukazał się w 2013 roku. W połączeniu z solową działalnością Kima Ljunga, basisty, wokalisty i głównego mózgu zespołu, chłopaki w trakcie trwającej ćwierć wieku kariery wypuścili ponad 20 albumów. W ostatnim czasie natomiast poskładali do kupy stary skład i uraczyli nas Enolą, 6. studyjnym krążkiem sygnowanym nazwą Seigmen.

Źródło: Wimp.no; Zdjęcie wykonane przez Bjorn Opsahl
Niestety nie znam norweskiego, więc nie przeanalizuję tekstów. Mogę natomiast stwierdzić, że Enola brzmi absolutnie bajecznie. Kim Ljung ma niesamowitą zdolność do pisania mrocznych, ciężkich melodii i przebojowych, chwytliwych refrenów. Nie jest to co prawda ten sam poziom przystępności co Zeromancer, jednak nie da się tych piosenek pomylić z kimkolwiek innym. Chrobot i wycie przesterowanych gitar przechodzą w powolne, melancholijne arpeggia. Alex Moklebust, (fenomenalny główny wokalista) krzyczy na całe gardło, by po chwili słodko szeptać do mikrofonu. Płyta w całej swej długości i rozwiązłości jest bardzo zróżnicowania emocjonalnie, nawet na przestrzeni pojedynczych utworów. Całość, głównie dzięki sprytnemu zastosowaniu smyczków i wspomnianych wyżej gitarowych arpeggiów sprawia, że Enola w wielu miejscach brzmi jak podkład do jakiejś mrocznej, gotyckiej baśni.

Żródło: musikknyheter.no
Z drugiej strony pamiętać trzeba, że nie mamy tutaj do czynienia z jakąś muzyczną wirtuozerią. Nie ma tu żadnych zabaw z rytmem, czy skomplikowanych gitarowych solówek. Przeszkadzać może też techniczna monotonia niektórych utworów. Choć skomponowane są bardzo smakowicie, to co poniektóre zagrywki niejednokrotnie się powtarzają. Nie przeszkadzało mi to jednak prawie wcale, bo Norwedzy budują niesamowita atmosferę i na tym opierają swoją muzykę. 

Moje skromne ucho najbardziej wypieściły "Trost" (rozbrzmiewa tutaj lekka inspiracja bardziej lirycznymi kawałkami Tool'a), "Utopia i mine armer" (oczywisty singiel) i "I mitt hus" (boski refren). Zabłąkała się tutaj nawet ballada pod tytułem "Tenn alle lys", w sam raz dla tych, którzy szukają czegoś delikatniejszego.

Enola jest bardzo solidnym comeback albumem. Nawet jeśli nie przepadasz za klimatami mrocznego, alternatywnego rocka, warto go przesłuchać. Choćby po to, żeby poznać co jest popularne w innych krajach Europy. Kim Ljung ma masę doświadczenia w tym biznesie i można być pewnym, że usłyszymy o nim jeszcze nie raz.

0 komentarze:

Prześlij komentarz