17 marca 2015

FourFiveSeconds - Można? Można.

Jestem absolutnie zachwycony. Trafiłem na ostatni singiel Rihanny zupełnie przypadkiem. Nie słucham jej, nie śledzę, uważam większość jej pracy za pracę właśnie - wyrobnictwo, manufakturę. Tym większe było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem i usłyszałem FourFiveSeconds.

FourFiveSeconds jest istnym wehikułem czasu do lat 90-tych, gdy R&B było prostsze i czystsze. Gdy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek, przed oczyma stanęła mi Whitney Houston, choć oczywiście to zupełnie inna liga. Wiecie co jest najlepsze? To wcale nie brzmi źle. Wręcz przeciwnie. W porównaniu z pozostałą twórczością Rihanny surowość FFS brzmi dostojnie i wysublimowanie, jest niezwykle osobista. Zaangażowani w produkcję (a było tego 9 osób. 9 osób pisało 3-minutową piosenkę) pokazali, że nie ma żadnego wstydu sięgać do korzeni muzyki popularnej, że pierwszoligowy pop nie musi być naładowany elektroniką i plastikiem. Nie przeszkadza nawet wiecznie obrażony wzrok Kanye West'a. Mam ogromną nadzieję, że to początek nowego trendu. Oba kciuki w górę - posłuchajcie.

14 marca 2015

IAMAMIWHOAMI - Blue

Powróćmy na chwilę do alternatywnego popu, ale tylko na chwilę. Przejadły już mi się nieco syntezatory i moje uszy wołają o coś bardziej namacalnego. Wszystko w swoim czasie. Zaczynając od Imogen Heap skakałem sobie w ostatnich tygodniach z kwiatka na kwiatek, szukając aktów w podobnych brzmieniach tudzież klimatach. Najpierw natrafiłem na Kate Havnevik, ale to niestety plagiat koszmarny (w szczególności ostatnia płyta). Drugim strzałem, tym razem dużo bardziej intrygującym, było właśnie IAMAMIWHOAMI. Fajna nazwa? To dopiero początek.

Za IAMAMIWHOAMI kryje się, jak to zwykle w tych przypadkach bywa, para muzyków: Jonna Lee oraz Claes Bjorklund. Obydwoje ze Szwecji. Od trzech lat próbują zdobywać świat specyficznym mariażem muzyki elektronicznej i sztuk wizualnych, i to z całkiem dobrym skutkiem. IAMAMAIWHOAMI mają na swoim koncie kilka nagród Grammi (nie Grammy, Grammi), BBC i MTV 0, tak więc najwyraźniej nie jest to pierwsza lepsza banda z konkursu piosenki turystycznej.

Bohater dzisiejszego odcinka, Blue, jest trzecim w serii bliżej nieokreślonej narracji fabularnej, zapoczątkowanej w 2012 roku albumem Kin. Mamy tutaj 10 utworów w klimatach mocno kojarzących się z retropopem w wykonaniu M83 i new age'em pokroju Enyi - chórki, głębokie echa na wokalu, rozmyte, plumkające arpeggia i wszystko inne co sprawia, że mimowolnie wspominasz tego włochatego smoka z Niekończącej się Opowieści. Myk polega na tym, że na przestrzeni całego Blue Jonna bardzo konsekwentnie brnie w morską stylistykę. Utwory są spokojne, bujające, wciągają pod wodę i usypiają. Bardzo mi się to spodobało - lubię albumy o spójnym brzmieniu.

Godnym wzmianki jest także sam głos Pani Lee. Co prawda wszystkie teksty są po angielsku, jednak nordycki akcent wokalistki sprawia, że niejednokrotnie zastanawiałem się czy w teksty nie są wplatane norweskie słówka. Nie są, ale mimo to śpiew niejednokrotnie sprawia wrażenie jakichś dziwnym, mitycznych inkantacji. A skoro już przy głosie jesteśmy, muszę wspomnieć. Jenna Lee bardzo, bardzo próbuje stylizować się na Fever Ray, ale daleka jeszcze przed nią droga.

Całość wypada bardzo zgrabnie, a gdzieniegdzie trafi się nawet mały przebój (w tej roli absolutnie Hunting for Pearls i Vista). W ogólnej perspektywie nie jest to jednak nic szczególnie odkrywczego. W Blue muzycy zdecydowali się na dużo bardziej popowe podejście niż na poprzednich albumach i niestety nie wyszło im to na dobre. Może i strasznie trudno się ich słuchało, jednak Kin i Bounty intrygowały swoim surowym brzmieniem i ezoteryką. Blue jest dużo przystępniejsze, ale brzmi jak ścinki po Hurry Up, We're Dreaming od M83. Zanim jednak postawię krzyżyk, muszę wspomnieć o drugiej części albumu, czyli filmach.

Jak wspomniałem na początku, IAMAMI zajmują się także sztukami wizualnymi. Blue, jak i pozostałe dwa albumy artystów, posiadają swoje filmowe odpowiedniki. Do każdego utworu jest przypisany teledysk (dostępny za free na koncie YT), które wszystkie razem stanowią fabularną całość. Nie mnie oceniać czy są coś warte artystycznie (a że próbują być artystyczne widać na pierwszy rzut oka). Z pewnością pomagają jednak wejść w świat kreowany przez Lee i jej towarzysza, są wręcz fenomenalnie wyprodukowane. W epoce, kiedy sztuka robienia teledysków w zasadzie zeszła na margines, takie zaangażowanie zasługuje przynajmniej na uśmiech uznania.

Muzycznie Blue nie jest ani zły, ani dobry. Dobrze wykonana rzemieślnicza robota z kilkoma ciekawymi elementami, które jednak nie są w stanie udźwignąć całego albumu. Jako multimedialny projekt artystyczny natomiast twórczość IAMAMI może faktycznie zaintrygować. Najlepiej spróbować samemu.


11 marca 2015

REALiTi - Odrobina dziwactwa nigdy nikogo nie skrzywdziła

Nowa recenzja już w drodze, a w międzyczasie nowy teledysk od małego dziwnego pomarańczowego cosia znanego jako Grimes. Nie jestem pewien czy podoba mi się, że Pani Boucher odchodzi od psychodelicznych klimatów, koncentrując się na przystępniejszym, popowym brzmieniu. Tak czy inaczej warto posłuchać i obejrzeć, bo Grimes to jedna z najciekawszych popowych osobowości ostatnich lat.








9 marca 2015

Ocoeur - A Parallel Life

Większość gatunków muzycznych jest w swoim brzmieniu mocno kosmopolityczna. Bardzo często słuchając rocka, jazzu czy bluesa nie jestem w stanie od razu stwierdzić, skąd przywędrowali do mnie muzycy umilający mi czas. Pierwszą, i bardzo często jedyną podpowiedzią jest głos wokalisty. I to też tylko wtedy, gdy poczuwa się w patriotycznym obowiązku śpiewać w ojczystym języku, lub ewentualnie kiedy ma koszmarny akcent. Jak to zatem jest, że elektronika wyznacza tak wyraźne granice na mapie świata?

Ocoeur to pseudonim artystyczny Francka Zaragozy, francuskiego grafika i elektronicznego kompozytora właśnie. Jego dyskografia jest na razie bardzo skromna pod względem tak kubatury jak i rozgłosu - raptem dwa pełne albumy wypuszczone pod patronatem niewielkiego, acz w niektórych krańcach internetu kultowego wydawnictwa n5MD. Jego twórczość, podobnie jak większość artystów sygnowanych logiem n5MD, koncentruje się wokół elektronicznych brzmień minimalnego, ambientowego kalibru. Tak przynajmniej myślałem z początku, gdy na stronie wydawnictwa posłuchałem zajawki A Parallel Life. Bardzo szybko przekonałem się jednak, że bycie Francuzem zobowiązuje, a Zaragoza, jakkolwiek mocno starałby się to ukryć, nosi w sobie geny Jean-Michel Jarre'a i Erica Mouquet.

A Parallel Life jest istnym koktajlem gatunkowym i instrumentalnym. Otwierając minimalnym, pełnym szumów i trzasków "Universe" Ocoeur powoli dokłada do brzmienia kolejne cegiełki, pożyczając od kolegów po fachu (tu np. Enigma, Solar Fields, Trentemoller) najlepsze, sprawdzone patenty. Brzmienie bardzo szybko nabiera ambientowej głębi i rozmachu, stroniąc jednak od spokoju i charakterystycznej, monotonnej zadumy. Gdzieniegdzie pojawiają się nawet zsamplowane smyczki i automaty perkusyjne, dodając nieco różnorodności. Na przestrzeni całego albumu niejednokrotnie pojawiają się analogowe drony, za co duży plus. Analogowa synteza to najlepsza synteza.

Biorąc pod uwagę tę całą różnorodność w inspiracjach bardzo dziwne jest to, jak bardzo francuskie jest A Parallel Life. Od samego początku miałem nieodparte wrażenie, że album jest jakąś zniekształconą wariacją na temat francuskiego new age'u i lat 90-tych. Jestem niemalże pewien, że pojawiają się tutaj te same dźwięki, z których niegdyś korzystało Deep Forest czy Enigma (choć akurat Michael Cretu jest Rumunem, ale to w sumie ten sam koszyk). Nie chodzi nawet o samą instrumentalizację. Całość unurzana jest w tej charakterystycznej, sentymentalnej atmosferze. Z drugiej strony, może to tylko ja.

Multum zapożyczeń oznacza także, że A Parallel Life prawie niczym nie zaskakuje. Zaragoza nadal szuka swojego stylu, i choć jest na dobrej drodze, to co tworzy obecnie brzmi bardzo wtórnie. Słucha się tego przyjemnie, ale niestety nie pozostaje w pamięci na dłużej. Ocoeur prezentuje duży potencjał, choć jeszcze nie potrafi go wykorzystać. Warto jednak o nim pamiętać - może następnym razem będzie lepiej?