6 marca 2014

Garbage - Not Your Kind of People

Po zaliczeniu boskiego Jared'a i jego ekipy zbawców wszechświata (przy okazji, gratuluję Oscara), pora na zespół, który lata swej świetności ma już dawno za sobą.

Garbage jest tworem niezwykle kuriozalnym, tak pod względem składu, jak i brzmienia. Trzech łysiejących panów, którzy, nawet w okresie debiutu z 1995 roku swój najlepszy czas mieli już za sobą, oraz energiczna panna o elektryzującej urodzie rudej kategorii. Przyzwyczajeni do brudnych, długowłosych chłopców pokroju Kurt'a Cobain'a czy Gavin'a Rossdale'a moglibyśmy dojść do wniosku, że kombinacja taka nadaje się wyłącznie do grania ckliwych standardów, tudzież wariacji na temat klasycznego rocka. Jednak jak mawia stare, żydowskie przysłowie, pozory mylą. Niepozorny, wąsaty pan grający na perkusji to w rzeczywistości Butch Vig, jeden z najważniejszych producentów muzycznych lat 90-ych. Dzięki jego ekspertyzie i złotym uchu mamy takie albumy, jak "Nevermind" Nirvany, "Siamese Dream" Pumpkinsów, czy "Dirty" od Sonic Youth. Oprócz tego współpracował on z AFI, House of Pain, Goo Goo Dolls i wieloma innymi kapelami, które swoim brzmieniem definiowały rockowe standardy końca XX wieku. Shirley Manson to z kolei... Shirley Manson. Mokry sen każdego nastolatka dorastającego w drugiej połowie lat 90-ych, kobieta o burzy miedzianych włosów i głosie równie zmysłowym, co silnym i zadziornym. Ubrana w krótką sukienkę w grochy, kreację znaną z teledysku do singla "I Think I'm Paranoid", wisiała nad niejednym łóżkiem. Zanim zaczęła współpracę z Vig'iem, śpiewała w umiarkowanie udanej grupie Angelfish, która wydała swój pierwszy i jedyny pełen album w 1994 roku. Można dzisiaj go słuchać jako ciekawostki, jednak jest to w mojej opinii ostentacyjny przykład czegoś, co Amerykanie zwykli nazywać "College rockiem", muzyki ostentacyjnie ambitnej, w rzeczywistości jednak miałkiej i naiwnej. Co ciekawe, w chwili Garbage'owego debiutu Manson miała 29 lat, co w kategoriach damskiego muzycznego gwiazdorstwa oznaczało, i oznacza do dzisiaj, co najmniej drugą świeżość. Mimo to, Shirley udało się wypracować markę i stać się symbolem seksu rockowego światka.

Istotnym elementem tego wizerunku było brzmienie skręcane przez Vig'a i spółkę. Jak zaznaczał Butch w wywiadach z epoki, Garbage w swoich założeniach miał być swego rodzajem detoksu po eksplozji Nirvany i fali grunge'u, która po niej nastąpiła. W atmosferze, w której absolutnie każdy chciał nagrywać ciężką, niechlujną muzykę opartą wyłącznie na gitarze, basie i perkusji, Vig zapragnął odskoczni - czegoś lżejszego, bardziej melodyjnego, korzystającego z dobrodziejstw technologii i lat kulturowej spuścizny przeszłych gatunków muzyki popularnej. Efektem był istny misz - masz stylów i brzmień. Wraz z ostrymi, grunge'owymi gitarami współbrzmiała szybka, równa perkusja i syntezatory kojarzone dotychczas z mainstream'owym popem. Dodajmy do tego jeszcze najróżniejsze sample i otrzymujemy papkę, która umyka standardowej kategoryzacji, która jest tak popularna wśród fanów wszelkiej muzyki. Z owego zamieszania wynika sama nazwa zespołu - po przesłuchaniu swego wczesnego dorobku członkowie doszli do wniosku, że owego ulepku brzmień nie da się nazwać inaczej, niż "Garbage" właśnie.

Teksty to zupełnie inna para kaloszy. Shirley Manson jest wokalistką o niezwykłej sile charakteru, a siła ta przebija niemalże w każdej napisanej przez nią piosence. Jej teksty są seksowne i zmysłowe, ale zawsze niezależne i energiczne. Wystarczy posłuchać takich klasyków, jak "Androgyny", "Vow", czy "Cherry Lips" (pomimo, że ten ostatni jest piosenką o transwestycie), aby zrozumieć, że Shirley lubi ugryźć i absolutnie nie da się zapędzić do kąta. W wywiadach nie raz przyznawała, że najlepszym komplementem było dla niej słyszeć, że Garbage grany jest w klubie ze striptizem, co tylko dopełniało jej wizerunku.


Powracając do teraźniejszości, co z bohaterem dzisiejszego artykułu, "Not Your Kind of People"? Album został wydany w 2012 roku, niemal 7 lat po ostatnim krążku zespołu. Shirley i chłopaki w międzyczasie zajmowali się innymi projektami i nic nie wskazywało na to, że NYKoP, będzie czymś wyjątkowym, szczególnie po bardzo przeciętnym "Bleed Like Me" z 2005 roku. Osobiście, doświadczony nie do końca udanymi reaktywacjami takich gigantów jak Soundgarden, Bush, czy Alice in Chains, podszedłem do nowego dziecka Vig'a z dużą rezerwą. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Trzeba przyznać, że utwór otwierający został dobrany nie do końca fortunnie. "Automatic Systematic Habit" jest ciężki i głośny, ale z powodu syntetycznych bębnów sprawia wrażenie niezdarnego i koszmarnie drętwego. Możliwe, że celem utworu jest podbudowanie nieco napięcia, bowiem następujące po nim "Big Bright World" jest prawdziwą petardą. Zaczyna się spokojnie, po czym eksploduje uzależniającą, prostą melodią i pysznie przesterowanymi gitarami. Każdy kolejny utwór utrzymuje poziom profesjonalizmu i przebojowości. Moimi absolutnymi faworytami są "Sugar" oraz "Battle in me". Pierwszy jest flagowym przykładem bardziej lirycznej strony Garbage. Powolny, senny bas i naznaczony echem głos Shirley, podszywany cichymi klawiszami. Niezwykle intrygująca piosenka o uzależnieniu od "słodkości". "Battle in me" jest z kolei obrotem o 180 stopni, kawałkiem szybkim, agresywnym, o łamanym rytmie, w którym Manson pokazuje pazur i bawi się swoim głosem.Wszystkie utwory na krążku prezentują sobą naprawdę światowy poziom, a wyjątkowe brzmienie stworzone przez Vig'a i spółkę sprawia, że trudno jest przyporządkować album do jakiegoś konkretnego gatunku czy porównać do innego artysty.

Pewne wątpliwości może wzbudzać jedynie singiel promujący płytę, "Blood for Poppies". Bardzo lekki i popowy, bardzo odstaje od charakteru reszty płyty. Mimo to, posiada to "Garbage'owe coś" i bardzo szybko wpada w ucho. Mam wrażenie tylko, że gdzieś już to słyszałem...



Podsumowując, NYKoP jest albumem absolutnie ponadprzeciętnym. Rzadko się zdarza, aby artyści będący w rozłące przez prawie dekadę nagrali tak spójny brzmieniem i wartościowy album. Jest to pozycja absolutnie obowiązkowa dla fana każdego rodzaju muzyki - w końcu jest tutaj absolutnie wszystko, i to wymieszane w iście uzależniający sposób. Bezdyskusyjnie jedna z najlepszych płyt 2012 roku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz