19 września 2015

Zbankrutowana Brzoskwinia ~ Phoenix ~ Bankrupt!

Lato już prawie za nami, a tutaj cisza. Trochę nie miałem czasu, bo co chwila rozjazdy, praca i nauka. Trochę lenistwo, bo w Krakowie niemal codziennie 30 stopni i absolutny brak wiatru. Przy takiej aurze nie da się konstruować zdań wielokrotnie złożonych. Po części natomiast absolutna posucha - w czasie wakacji wyszła raptem jedna epka która wzbudziła moje zainteresowanie, ale o tym następnym razem. Na pożegnanie upałów przybliżę wam zespół o którym nie miałem pojęcia, a który ponoć wszyscy inni doskonale znają. Mam nadzieję, że jednak nie, bo byłby przypał.

Phoenix, bo o nich mowa, są grupą kolegów z Wersalu, którzy począwszy od roku 1999 próbują podbijać świat mieszanką popu, lekkiego rocka i francuskiego elektro (jak wszyscy wiemy, noworodkom we francji codziennie puszcza się Oxygene Jean Michel-Jarre'a. Elektro mają we krwi. Francuskie elektro). Podczas pierwszej dekady XXI wieku fama o nich zasadniczo nie wychodziła poza granice Francji. W świat poszybował jedynie jeden z ich singli, wetknięty do ścieżki dźwiękowej Lost in Translation Sofii Coppoli ( Która to Sofia kilka lat później wyszła za mąż za frontmana Phoenix, Thomasa Marsa. Przypadek? Nie sądzę). Przełom nastąpił w 2009 roku, gdy panowie wydali album Wolfgang Amadeus Mozart, z singlami 1901 i Lisztomania. Wersalczycy wspięli się nimi na szczyt list przebojów nie tylko we Francji, ale i w pozostałych państwach Europy i w USA. Zdobyli Grammy za najlepszy album alternatywny i grali w niemal każdym znaczącym wieczornym programie amerykańskiej ramówki (dlatego właśnie trochę przypał, że w sumie o nich nie słyszałem aż do niedawna). Krytycy chwalili WAM za rześkie i lekkie brzmienie, doskonale balansujące pomiędzy rockiem a muzyką taneczną. Zgadzam się w zupełności - single nadają się tak do tańca, jak i kanapowego zwałowania czy jazdy samochodem.

W obliczu mainstreamowego sukcesu Thomas i spółka stwierdzili, że umościli się na rynku na tyle dobrze by spróbować czegoś nieco bardziej ambitnego i eksperymentalnego. Tym sposobem dochodzimy do Bankrupt!. Wydany w 2013 roku krążek ze stylową brzoskwinią na okładce (a może to nektarynka? Po Francuzach można spodziewać się wszystkiego) miał być komentarzem i kontrą na obecny rynek, traktujący muzykę jako rzemieślniczy produkt bez duszy.



Album zaczyna się od wybuchu. Entertainment wita nas orientalną melodyjką i rzężeniem przesterowanych gitar. Następnie dochodzi jękliwy, delikatny głos Thomasa i na wskroś francuskie klawisze (ja naprawdę nie wiem skąd oni to biorą). Kawałek doskonale podsumowuje wszystko, za co  Phoenix zyskał tak duże uznanie poprzednim albumem. Thomas stosuje nawet podobne zabawy z tempem i rytmem, które nie pozwalają znudzić melodii. The Real Thing to więcej rzężenia, tym razem syntezatorów i mocny, soczysty bit. nie można tutaj mówić o monotonii - zwrotki i refreny to wyraźnie odmienne melodie i rytmy, posklejane w 3,5 minutową całość. Pojawia się tu jednak problem, który staje się regułą na przestrzeni całego albumu - budowanie napięcia.

Niejednokrotnie podczas słuchania zdarzało mi się wypaść z rytmu. Kiedy czuję, że piosenka powinna zbliżać się ku kulminacji, ta się łamie w pół i zwalnia. Kiedy wszystko zapowiada przebojowy refren, Thomas wpada w monotonną deklamację. Przypuszczam, że to działanie celowe - koledzy z Phoenix w końcu postanowili stworzyć album popowy łamiący popowe prawidła. Nie zmienia to jednak faktu, że podczas słuchania niejednokrotnie czułem, jakbym się potknął i wywalił na nos.

Męczą też szumy. Podczas gdy WAP cieszył przejrzystą produkcją i wyrazistym brzmieniem, Bankrupt pełen jest szumów i przesteru. Gitary się rozlewają i zlewają, zakrywając często wokal. Elektronika, choć stylowa i nawiązująca do klimatów lat 80-tych (a jakże) potraktowana została tym samym kijem - dźwięki są jak przepuszczone przez młyn, charczące i jakieś takie przytłumione. Bardzo dziwnie kontrastuje to z głosem Thomasa Marsa. Jego delikatny i spokojny głos często z trudem przebija się przez ścianę instrumentalizacji. Trochę szkoda, bo pod przykryciem eksperymentów producenckich i strukturalnych kryje się w zasadzie bardzo solidny, tradycyjny pop. Trying to be cool, Drakkar Noir czy Don't to ewidentne laurki dla dyskotekowej muzyki zeszłego wieku.

Nie do końca rozumiem, do kogo skierowany jest ten album. Phoenix chcieli stworzyć coś wyjątkowego i umykającego kategoryzacji, ale zabrakło im mocy twórczej aby oderwać się od swoich korzeni. W efekcie otrzymaliśmy hybrydę leżącą gdzieś pomiędzy światami, a nie pasującą do żadnego z nich. Jako ciekawostkę fonograficzną można tego doświadczyć ale wątpię, czy Bankrupt! będzie często gościł w moich słuchawkach.

0 komentarze:

Prześlij komentarz