3 października 2015

Some things are meant to stay dead ~ Orgy ~ Talk Sick

Jakiś rok temu pisałem (nie kryjąc entuzjazmu i ekscytacji) o reaktywacji Orgy i singlu Wide Awake and Dead. Przepowiadałem wówczas sentymentalny powrót smutnego electro-popu i przebierając nóżkami wypatrywałem pełnego albumu. Cały tekst możecie przeczytać tutaj. Minęło dwanaście miesięcy i oto w słuchawki wskoczyło Talk Sick, w akompaniamencie fejsbukowych fanfarów, trasy koncertowej i ogólnie pojętego internetowego hype'u. Co z tego wyszło? To samo, co zazwyczaj.

Zacznijmy od kwestii czysto techniczno-logistycznych. Choć Jay Gordon i reszta nad nowym materiałem pracowali przez ponad sześć lat (pierwsze wieści o reaktywacji pojawiły się w okolicach 2009 roku) a w procesie odwołali niejeden koncert gdyż "studio nas potrzebuje", Talk Sick (rozumiecie? gra słów godna Monty Pythona) to EPka. Siedem utworów, w tym jeden remiks. Dwadzieścia pięć minut muzyki. W sumie trudno się dziwić. Jay Gordon to nie gwiazda pokroju Gavina Rossdale'a czy Chrisa Cornell'a i pewnie trudno wysupłać mu gotówkę na eksperymenty muzyczne. Tym bardziej, że entuzjazm fanów był łagodnie mówiąc umiarkowany - wszystkie próby panów z Orgy mające na celu uzbieranie pieniędzy spełzły na niczym. Ich pierwszy crowdfunding na IndieGoGo uzbierał niecałe dziesięć tysięcy dolarów z wyznaczonych stu tysięcy, a późniejsze próby nie poszły dużo lepiej. Nawet facet zbierający na sałatkę ziemniaczaną miał na kickstarterze lepszy wynik. Z jednej strony trzeba pogratulować chłopakom samozaparcia i determinacji. Z drugiej natomiast musimy zadać sobie pytanie czy było warto, i dlaczego jednak nie.

Artistecard.com
Talk Sick jest złe. Złe teksty, złe rymy, złe melodie. Oferowane przez Gordona brzmienie to dziwny mariaż muzyki klubowej i nu metalu, z dużym naciskiem na to pierwsze. Samo w sobie nie byłoby to takie okropne, ale mamy tutaj do czynienia z chamską, łopatologiczną techno dyskotekówą z wepchniętymi gdzieniegdzie rzężącymi gitarami. Monotonia, rytm na raz, zero progresji, no i syreny. Syreny! Jak na wiejskiej potańcówce. Come Back jest tutaj złotym przykładem bardzo nieudolnego łączenia gatunków.

Teksty wpisują się w ten sam schemat rubasznej imprezy. Gordon, który kiedyś wyśpiewał takie rodzynki jak Stitches czy Eva raczy nas dzisiaj opowieściami o tym, jak rządzi na parkiecie i wyrywa wszystkie foczki w klubie. Oczywiście foczki mroczne i wytatuowane, bo to przecież neo-goth-noirr. Polecam tutaj utwór Suck it, który uwodzi rymami subtelnymi niczym nurkujący messerschmitt.

Przed kosą ratują się tylko Wide Awake and Dead i Spells. Ten pierwszy opisywałem już rok temu i podtrzymuję opinię, jakoby był to jeden z najlepszych utworów wydanych przez Orgy. W perspektywie pozostałych kawałków jestem natomiast pewien, że napisał go dla Gordona ktoś z zewnątrz. Człowiek tworzący tak mizerne brzmienia nie byłby w stanie spłodzić czegoś takiego. Spells to z kolei jedyny przypadek na całej EPce, kiedy techniawkę faktycznie dobrze zbalansowano z rockiem. Monotonna, umcykująca zwrotka bardzo ładnie przechodzi w płynący, przebojowy refren, a całość pozytywnie przywołuje wspomnienia świetności zespołu. Cała reszta to kałuża.

Podsumowując, radzę nie dotykać Talk Sick, nawet metrowym kijem. Chwila nieuwagi i można się rozchorować (badum-tsh).

0 komentarze:

Prześlij komentarz